W internecie jest toczona beka z podręczników do wychowania do życia w rodzinie. W związku z tym postanowiłem się podzielić moimi doświadczaniami z tak zwaną edukacją seksualną. Zaraz stuknie mi trzydziestka, a na lekcje z tego przedmiotu uczęszczałem jakoś pod koniec podstawówki, więc łatwo obliczyć, że było to sto lat temu. Zajęcia prowadził katecheta i była to w zasadzie regularna religia z pominięciem niektórych motywów nadprzyrodzonych. Ale wszystko w duchu zdrowej, polskiej, prawdziwej katolickiej rodziny. Dwa wykłady szczególnie utkwiły mi w pamięci.

Pierwszy był o tym, że wszelka antykoncepcja jest zła, a prezerwatywy są najgorsze. Katecheta narysował wielkiego kondoma na całą tablicę i wyjaśnił, że gdyby przyjrzeć się gumie w powiększeniu, to okaże się, że ma ona setki małych dziurek. I przez taką dziurkę może przedostać się plemnik, ale może się też uszkodzić, zahaczając o bok. I wtedy, z takiego uszkodzonego plemnika, urodzi się upośledzone dziecko.

Tablica z prawdą
Moja rekonstrukcja rysunku katechety.

Drugi wykład dotyczył innej straszności, mianowicie masturbacji. Oczywiście jest niedopuszczalna itd. Za przestrogę niech posłuży historia przytoczona przez katechetę. Pewien chłopiec masturbował się w wannie i niedokładnie spłukał spermę. Jego mama się kąpała po nim i zaszła z nim w ciążę.

Takimi mądrościami nas karmiono. Zostawię to tutaj, dla potomnych, by nieść kaganek oświaty.

Share